piątek, 25 lutego 2011

Za zimno, siedźmy w domu!

Zima trzyma ostro i nie puszcza. Co niektórzy z wytęsknieniem wypatrują wiosny. Na darmo, jeszcze nie czas na roztopy.

Siedźcie w domu w ciepłych kapciach i popijajcie gorącą czekoladę. Od klubów trzymajcie się z daleka, po co prowokować infekcje. Jak od dawna wiadomo, wszelkie zgromadzenia to siedlisko zarazek.

Do pracy też lepiej nie chodźcie, poproście o możliwość pracy z domu. To się teraz tak ładnie nazywa: teleworking albo working from home.

Gorzej z uczniami i studentami, ferie się skończyły, więc na zajęcia pójść trzeba.

Naprawdę nie rozumiem tych szaleńców, którzy pakują narty, biorą kilka dni urlopu i jadą teraz w góry. Na zewnątrz przecież minus 10 w porywach do minus 20 (przynajmniej w niektórych częściach kraju).

Starsze pokolenie już mówi, że nie mamy co narzekać, teraz jest szeroki wybór ciepłej i jednocześnie ładnej, eleganckiej odzieży, a kiedyś to matki zmuszały swoje nastoletnie córki do noszenia ciepłych majtek (zwało się to chyba reformami).
Ponieważ w tamtych czasach sprzeciw wobec rodziców był rzeczą nie do przyjęcia, wychodziła dziewczyna w tych ciepłych gatkach z domu dla świętego spokoju, ale już w szkole natychmiast je zdejmowała. Podobnie postępowało się ze wstrętnymi, grubymi rajstopami i czapkami. Teraz można by pewnie takie gacie sprzedać na Allegro, może znajdą się jacyś kolekcjonerzy?

Tak więc, kubek gorącego napoju, ciepłe kapcie, lektura i odliczamy dni do wiosny!

wtorek, 15 lutego 2011

Weekend zawsze trwa za krótko

Wyjechać w góry na weekend? Chyba tylko po to, żeby za chwilę żałować, że już czas wracać. Mimo to, wielu ulega tej pokusie. Na początku jest fajna zabawa, a na drugi dzień dopada nas syndrom powrotu do domu.
Jak więc najlepiej wykorzystać te dwa wyjątkowo krótkie dni?

Dzień pierwszy: ledwie dotarliśmy na miejsce, a tu do zmroku tak niewiele zostało, dosłownie pół dnia, a może nawet mniej. Pogoda też niezbyt rewelacyjna, może więc pójdziemy na łatwiznę czyli na Małą Rawkę?





Dzień, jak widać, niezbyt słoneczny.





Im bliżej szczytu, tym bardziej wieje, oby nas z tej góry nie zwiało.




Tu nasza trasa dziś dobiegła końca, na Wielką już nie zdążymy. Zresztą, komu by się chciało w tych warunkach?


Dzień drugi czyli niedziela

Zapowiada się bajecznie, więc szybko jemy śniadanie i udajemy się w jakąś trasę z punktami widokowymi. Trafiony i zatopiony: stara, magiczna Caryńska. Żartobliwie nazywana 'cyckami przeoryszy'. Kto to wymyślił?
Na Caryńską droga prosta, a i tak schodzimy ze szlaku, niepomni naukom pewnego małżeństwa: proszę iść w prawą stronę, nie lewą, za strzałkami, które rysowałam na śniegu. - Gdzie te strzałki?! Oczywiście, poszliśmy wszyscy na lewo, zgodnie z regułą przekory. Potem tylko mały trawersik i już jesteśmy na zielonym szlaku.




Zobaczcie sami, czyż Ona nie jest magiczna? Wejście od strony południowego stoku: podany czas wynosi godzinę, ale kto by się tak bardzo śpieszył? Potrzebny nam jeszcze czas na postoje, podziwianie widoków, fotografowanie i temu podobne sprawy. W rezultacie przydałaby się rozciągaczka czasu, który wydłuża się stosownie do indywidualnych potrzeb.






Widoki na stronę północną - nasza nagroda. Niestety, na górze zawsze zimno, przynajmniej zimą.




Ależ się te Bieszczady zmieniają! Nie dość, że sprzedają bilety do parku (moje pokolenie pamięta czasy bezbiletowe), to jeszcze na szczytach stawiają ..... ławeczki dla strudzonych wędrowców. Turysto umęczony, odpocznij sobie!



Powoli schodzimy w dół. Powrót do miasta coraz bliżej.




To jedno z ostatnich zdjęć tego weekendu. Don't worry, będą następne!



poniedziałek, 14 lutego 2011

W....wisko w Bieszczadach - straty, jak co roku

Jedziemy na od miesiąca zapowiadaną imprezę w rocznicę połamania nart przez W. Ciekawe, jakie w tym roku będą straty?

Piątek: cały dzień leje, co chwilę sprawdzamy więc prognozę pogody na new.meteo.pl. W górach podobno już popaduje śnieg. Budzimy się rano, a za oknem biało, hurra! Prawie że robimy zakłady, czy pojedziemy naszą ulubioną trasą przez góry, którą na 70 procent zasypało, czy bezpieczniejszą, przez Lutczę. Polegamy na wiedzy i doświadczeniu D., naszego kierowcy i przewodnika. Jazda na Dynów!
Już w drodze nie najciekawiej, istne pranie mózgu, bo D. ma w samochodzie tylko dwie kasety, a my, jako goście - pasażerowie w jego pojeździe, zostajemy skazani na muzykę J.M. Jarre'a na zmianę ze śpiewem M.Mathieu. I tak przez kilka godzin podróży przedłużającej się z powodu wiatru i niekończących się opadów śniegu. Po dotarciu na miejsce trzeba się odpowiednio wyciszyć, ja uciekam na samotną wędrówkę na Małą Rawkę. Trochę za późno na dłuższą trasę. Może nie tak do końca samotną, bo po drodze dogania mnie kilkuosobowa grupka nieco młodszych i w efekcie szybciej się pod górę przemieszczających. Szlak nasz został również przecięty przez grupę wolnomyślących i niekoniecznie trzymających się utartych szlaków dla turystów ludzi na skitourach. Na górze widoki średniej jakości ze względu na pogodę. Jeszcze nic straconego, przed nami niedziela.





Wraz ze zmrokiem powrót do schroniska, wrzucamy do żołądka coś ciepłego i zaczyna rozkręcać się zapowiadana wcześniej impreza. W międzyczasie okazuje się, że co niektórzy już zdążyli ponieść pewne straty w postaci zerwanych wiązań. To dopiero początek. Poczekajmy do jutra.

Zabawa trwa, wszyscy się bawią, jedzą, ....., i śpiewają. W. nawet zorganizował pamiątkowe koszulki. W pewnym momencie na stół wjeżdżają dwie wielkie michy bigosu domowej roboty. Sam go przyrządził czy stoi za tym jakaś kobieca ręka? Nieważne, rozbawionej gawiedzi i tak wszystko jedno, byle smaczne było. A smakowało, nie powiem. W przerwach wszelkiego rodzaju występy uczestników zabawy (tańce, hulanki, swawole). Bawiliśmy się do ostatniego trzeźwego, śpiewy było słychać w całym schronisku, ciekawe, czy grupa harcerzy z drugiego końca Polski dobrze spała?
Na drugi dzień rano wszystko ładnie posprzątane, chyba mają tam jakieś pracowite skrzaty na służbie.

Niedziela. Dzień bardziej słoneczny niż poprzedni, trzeba jak najszybciej wejść na jakąś fajną górę. Przed wyjściem wychodzą straty z poprzedniego dnia: M. szuka rękawiczek, na szczęście zabrał ze sobą jeszcze zapasową parę (G. na pytanie czy ich nie widział odpowiada: jutro będą na Allegro!). Z. nie może wyjść na tury, bo ktoś zabrał jego skorupy. Może miał takie same? Pod koniec dnia będą kolejne straty.

Ja sama wracałam się do schroniska co najmniej dwa razy; najpierw, żeby się przebrać, bo komuś pomyliły się temperatury (na termometrze miało być tylko 16 stopni, więc wszyscy założyli, że to jest 16 stopni mrozu, ale może chodziło im o 16 na plusie, tak grzało). Kolejny powrót po kije trekingowe. Co za dzień!




Spacerek przyjemny, choć grzeje prawie jak na wiosnę, przynajmniej na południowym stoku Caryńskiej. Na ostatnim podejściu, trawersem po grami, małe potknięcie, upadam na lewą rękę, podpierając się bezmyślnie dłonią i nadal trzymając kijek. Strategiczny środkowy paluszek boli i puchnie pod koniec dnia, diagnoza: stłuczony, robimy okłady. Teraz doceniam fakt bycia osobą praworęczną. Jak to mówi W: straty muszą być!

Wszystko co dobre, kiedyś się skończy, czekam więc, aż chłopcy wrócą z trasy i jazda do domu. Gdy na dobre jesteśmy już w drodze powrotnej, dzwoni telefon, to G. pyta, czy ktoś nie widział jego czołówki. Kolejna strata!
Wcześniej J. przyznał się, że to on przez pomyłkę wziął skorupy Z.'a, przecież były identyczne... Jakoś zdobywamy numer telefonu Z. (po długich tłumaczeniach, po co nam ten numer: znalazły się skorupy). A to się chłopak ucieszy! Chociaż jedna strata odzyskana.

W czasie jazdy, gdzieś na drodze leśnej pomiędzy Birczą a Dynowem, niemal nie doszło do kolejnej straty: na drogę zaczął wychodzić nie najmniejszy jeleń, w ostatniej chwili zmieniając kierunek spaceru. Uff! Ale nam ulżyło!

Gorzej u innych, M. wrócił bez rękawiczek (czy jest sens śledzić aukcje na Allegro?), w moim podręcznym plecaczku zamek do wymiany, W. na pewno kupi sobie nowe wiązania.

Następna taka impreza dopiero za rok. Jakie będą wtedy straty?

niedziela, 6 lutego 2011

Amsterdam - miasto na luzie


Po co zasmradzać ulice, skoro można przemieszczać się na rowerze? Powszechny środek lokomocji. Podróż rowerem do pracy nie jest tu obciachem, wręcz przeciwnie.



Efektywne zagospodarowanie miejskiej przestrzeni: ogrody na dachach itp. Mnóstwo ludzi hoduje tu przeróżne rośliny. Mniej lub bardziej egzotyczne.


Jak w każdym cywilizowanym kraju, wypoczywanie (siedzenie, leżenie itp) na trawie jest dozwolone i powszechne. Nie dostaniemy za to mandatu, ani też nie będziemy przepędzeni przez ochronę parku.



Prawie wszędzie kanały, gdzieniegdzie łodzie zaadoptowane na domy mieszkalne. Tutaj chyba nikt się nigdy nie śpieszy.




Undergroundowe knajpy, często z muzyką na żywo. Tej już dawno tam nie ma.

Miasto o niezapomnianym klimacie.