piątek, 6 maja 2011

Bieszczady po słowacku

Ciekawe miejsce, te słowackie Bieszczady. Są bardziej dzikie niż nasze, polskie, można przez cały dzień po stronie słowackiej nie spotkać ani jednego turysty.



Zaczynamy od szukania noclegu. Kto nie znalazł ich w internecie, może przyjechać w ciemno do wioski, ale niech nie liczy na wielkie szyldy z informacją o wolnych pokojach. Można chodzić od chałupy do chałupy, istnieje jednak prostszy sposób: najpierw pytamy o knajpę, idziemy napić się piwa i zagadujemy barmana/właściciela lokalu, kto tu ma noclegi. Na pewno trafimy w sedno!




Jedna praktyczna wskazówka: jadąc tam, trzeba się dobrze przygotować pod względem logistycznym. Najlepiej wziąć ze sobą własny prowiant, bo w wiejskiej knajpie/karczmie owszem, dostaniemy piwo lub wódkę, ale nic do jedzenia. Na agroturystyczne stołowanie też nie zawsze można liczyć. Agroturystyka w wielu wypadkach to po prostu 'ubytowanie', czyli noclegi. A przynajmniej tak było w przypadku naszego gospodarza, starego kawalera. Wynajmował za to całą chałupę z aneksem kuchennym, ugotujcie więc sobie sami, drodzy turyści.

Jeden z ogromnych atutów tej słowackiej agroturystyki: wstajesz rano, wychodzisz przed dom i patrzysz sobie na góry.




Za zakupy w wiejskim sklepiku trzeba zapłacić gotówką, a najbliższy bankomat jest w miejscowości oddalonej o pewną ilość kilometrów, więc lepiej jeszcze w kraju zaopatrzyć się w odpowiednią kwotę euro. Chleb trzeba zamawiać dzień wcześniej, a piwa napijecie się w knajpie, bo w sklepie szybko znika. Nasz sąsiad - rodak kupił rano ostatnią butelkę tego lokalnego trunku i nie krył zdziwienia, że tak kiepsko ten sklep zaopatrzony... Człowieku, trzeba było przywieźć sobie kilka piw z Tesco. I ciesz się, że w tej małej wiosce masz jakiś tam sklep zaopatrzony w podstawowe produkty żywnościowe.




Za to drogi mają zdecydowanie lepsze od naszych, co z pewnością niejeden kierowca doceni. Dojechać da się prawie wszędzie.



Kolejna słowacka osobliwość: na szlaku często spotkasz źródełko w... budzie dla psa. Przynajmniej łatwo będzie go znaleźć. I nawet kubeczek powiesili!



Po drodze mijamy nieczynne (czekające na sezon) pole namiotowe. Jest i wódka dla strudzonych wędrowców, i jest gdzie odpocząć.




Przejeżdżając przez niektóre wioski można się troszkę nadziwić. W jednej muzeum Andy'ego Warhola, w innej czołg, podobno popularna jeszcze w tym kraju ekspozycja.



W ogólnym rozrachunku wypoczynek po słowackiej stronie wychodzi zdecydowanie taniej niż u nas, a jest co oglądać. Niski budżet i widoki zrekompensują nam nie najlepszą (turystyczną) infrastrukturę.

czwartek, 5 maja 2011

Wioski zapomniane przez Boga

Są jeszcze takie miejsca gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc. Wieś powoli wymiera, bo wszyscy młodzi wyjechali, a starzy, wiadomo, nie będą żyć wiecznie.







Cmentarze powoli zarastają.






Chałupy się sypią.







A jednak te miejsca mają swój urok.







Czyżby wracało tam życie?

Odlotowy barak w samym środku wsi.


Obok starej cerkwi nowa, niedawno wybudowana.





Boisko na skraju wioski.




W dawnej wiosce.












Wschodnie motywy.







Koniec wycieczki, z żalem mówimy słowackim wioskom do widzenia.