sobota, 2 kwietnia 2011

Kto już planuje letni urlop?

Jak co roku odwieczny dylemat: planować długofalowo czy iść na żywioł czekając na ostatni moment? W związku ze zbliżającą się kanikułą, wracają wspomnienia na temat wyjazdu na żywioł, bez planu, bo przecież coś się znajdzie. Oto, jak takie szukanie wygląda w praktyce.






Ponieważ jesteśmy mimo wszystko przezorni, do samochodu pakujemy na wszelki wypadek namiot, śpiwory i kuchenkę gazową. To tak gdyby nam przyszło nocować na jakimś sympatycznym górskim kempingu. W końcu szukamy takiego miejsca, gdzie przenocują nas z czworonogiem.

Jak się na miejscu okazało, prawie cała Polska planuje urlopy w sierpniu. Oznacza to natężenie nie tylko ruchu drogowego, ale i niemały kłopot w znalezieniu odpowiedniego noclegu bez wcześniejszej rezerwacji.

Dzień pierwszy - przyjazd na kemping nad Soliną, w pewnej sympatycznej bieszczadzkiej miejscowości.

Jak tu mało wolnej przestrzeni, jak dużo namiotów! Praktycznie namiot na namiocie, gdzie miejsca na zachowanie urlopowej prywatności nie za wiele. Wychodzisz z namiotu prosto na namiot sąsiada. Przyglądam się urlopowiczom, prawie same rodziny z dziećmi, starszymi lub młodszymi, nieważne; co my tu właściwie robimy z psem zamiast dziecka? Nie bardzo pasujemy do wizerunku tego miejsca. Jeszcze się nie poddajemy, choć nie bardzo widzimy miejsce dla naszego namiotu. Może tu, bliżej wody? Idziemy rozejrzeć się po kempingu. Do łazienki daleko, miejsca na ognisko coś nie widać. Za to mają coś w rodzaju świetlicy lub sali kominkowej, klucz dostępny w recepcji. Ciekawe, czy trzeba wcześniej napisać podanie. Ośrodka pilnują trzy owczarki niemieckie, na pozór leniwe, ale czy polubią naszego pieska? Odnosimy wrażenie, że niespecjalnie tu pasujemy, jedziemy szukać dalej.

Z każdym kilometrem zbliżamy się coraz bliżej serca Bieszczadów. Po drodze uważnie wypatrujemy tabliczek z napisem 'Wolne pokoje', 'Noclegi' itp. Puk, puk, szukamy wolnego pokoju. - Przykro mi, wszystko zajęte.

O, jest fajne pole namiotowe, o mało komercyjnym wyglądzie. Rodzin z dziećmi coś nie widzę, jest szansa, że tu zostaniemy. Już zamierzamy prowadzić negocjacje cenowe z właścicielem pola, a tu wraca ze spaceru pani z dwoma wielkimi,ujadającymi na widok naszego, psami. Wizja sielanki została rozwiana. Co my teraz zrobimy?

Kolejny przystanek: dom na uboczu wsi, zachęcająca tabliczka: 'Noclegi'. Idziemy! Wychodzi nam na spotkanie sympatyczny pan, pokoju wolnego w domu wprawdzie nie ma, ale zaprasza nas do rozbicia namiotu na jego polanie. Cała polana nasza! Z dostępem do górskiego potoku, po prostu marzenie. Rozbijamy więc namiot i tak zaczyna się nasz długo wyczekiwany wypoczynek. Kolację gotujemy sobie na turystycznej kuchence gazowej.

Dzień drugi

Żeby zagotować wodę na poranną kawę,musimy rozpalić ognisko, bo kuchenka odmówiła dalszej pracy. I tak będzie codziennie, posiłki z ogniska, mycie w potoku.
potem wyruszamy w całodzienna trasę. Powrót wieczorem.

Dzień trzeci i kolejne

Polana jak się okazało , cieszyła się pewnym powodzeniem, bowiem zdarzyło się nam dwa razy mieć towarzystwo. Rozbili namioty na jedną noc i powędrowali dalej. Takie małe urozmaicenie wakacyjnej samotności. Ogólnie spokój wielki, zero wrzasków charakterystycznych dla większości pól namiotowych. Po dobrze przespanej nocy schodzisz nad rzekę i kąpiesz się w porannym słońcu (w wodzie też).


Po powrocie
Czytam w Wyborczej, że dokładnie w tym samym czasie, gdy byliśmy rozbici na 'naszej' polanie, w pobliskim bieszczadzkim 'kurorcie' zabrakło wody i wszyscy wygodni turyści stacjonujący w pensjonatach, hotelach, schroniskach itp zostali pozbawieni wygód, za które zapłacili. Awaria była na tyle poważna, że sparaliżowała całą górska metropolię i być może okolice na dobrych kilka dni. Tym razem wyszliśmy na nasze.

Ale czy zawsze, jadąc w ciemno, będziemy mieć takiego farta, ze trafi się taka fajna polana i pogoda będzie przez całe dwa tygodnie sprzyjać obozowaniu? Tego, niestety, nie mogę nikomu zagwarantować.